Winylowe U Know Me Records obchodzi swoje 9 urodziny

U Know Me Records to jedna z najbardziej uznanych, niezależnych oficyn muzycznych w Polsce. Od blisko 10 lat niemal w pojedynkę odpowiada za nią Marcin „Groh” Grośkiewicz – postać znana i bardzo ceniona w środowisku muzycznym. To on dał możliwość zaistnienia wielu muzycznym projektom, stawiając sukcesywnie na świeżych i bezkompromisowych muzyków.

W katalogu wytwórni znajdują się wydawnictwa takich artystów, jak RYSY, Xxanaxx, Daniel Drumz, Kixnare, Wojtek Urbański, Ffrancis czy SONAR. Łącznie kilkadziesiąt, mniej lub bardziej, obszernych publikacji, które ciekawią nie tylko brzmieniem, ale i formą ich wydania. Od samego początku UKM stawia na winyla i traktuje ten nośnik jako fundament swoich działań wydawniczych. Ponad 4 lata WM Fono towarzyszy Marcinowi w tej drodze, realizując nawet te najśmielsze wizje. Zbliżający się materiał nr 74 w katalogu U Know Me jest więc świetną okazją, by przybliżyć nieco kulisy naszej współpracy.

MOCNY POCZĄTEK

Kooperacja WM Fono z U Know Me Records zaczęła się od największego komercyjnego sukcesu wytwórni. Co ciekawe, nie był to winyl, a płyta CD, na której zalazł się album zespołu RYSY. To z niego pochodzą takie utwory, jak „Przyjmij brak” z gościnnym udziałem Justyny Święs (The Dumplings) oraz Piotra Zioła, „Brat” z fantastyczną animacją stworzoną przez rozchwytywane studio graficzne Melt, czy też „The Fib”, do którego teledysk otrzymał prestiżową nagrodę Yach Film w 2015 roku. Wywoływana płyta „Traveller” cieszyła się wśród słuchaczy takim powodzeniem, że na przestrzeni lat potrzebnych było kilka dotłoczeń, by każdy zainteresowany mógł posiadać własną wersję fizyczną tego wydawnictwa na swojej półce.

Kolejnym, wartym odnotowania, materiałem, za którego produkcję jesteśmy w stu procentach odpowiedzialni jest album Twardowski „When We Were Astronauts”. Według Groha jest to najefektowniej wydany winyl w całym katalogu U Know Me. Na uwagę zasługuje przede wszystkim okładka, której wybrane elementy zostały pokryte specjalnym lakierem fluorescencyjnym. Elementy te świecą w nocy, co jest bezpośrednim nawiązaniem do tytułu płyty i konotacji z kosmosem. Twardowski jest również świetnym przykładem na to, jak do swoich publikacji podchodzi UKM Records. Zawsze są to oryginalne pod kątem wizualnym tłoczenia, które swym wyglądem nawiązują do dźwiękowej zawartości poszczególnych wydawnictw.

 KOLEJNE WYZWANIA

Tegoroczne nowości, jakie zasiliły okazały zbiór muzyczny wytwórni, tylko potwierdzają tę tezę. Jednym z nich jest album kolektywu Beluga Stone, który charakteryzuje marmurkowy wzór na okładce i nawiązująca do niego kolorystycznie płyta winylowa. Album został również wydany w „klasycznej”, czarnej wersji, jednak to wyżej wspomniane wydanie limitowane cieszyło się wśród nabywców zdecydowanie większym zainteresowaniem. Drugim przykładem jest projekt Portrety. Zdaniem Marcina jest to wydawnictwo, które przysporzyło mu najwięcej pracy, ale też i najwięcej satysfakcji. Koncept jest rzeczywiście unikalny, bowiem składają się na niego wyłącznie kompozycje od polskich, cenionych perkusistów, a ponadto, na okładce znalazły się ich rzeczone portrety.

Na dniach do sprzedaży trafią najnowsze wydawnictwa spod szyldu U Know Me Records, opatrzone numerami 74 i 76. Będą to odpowiednio – 4-utworowa EP-ka duetu Lua Preta, jaki tworzą poznański DJ i producent Menatlcut oraz wokalistka Ms. Gia, z pochodzenia Angolanka, a także album Łukasza Stachurko, który od lat tworzy niezmiennie pod aliasem Sonar Soul. Tak, jak w przypadku poprzednich tłoczeń, Groh wraz z artystami stawiają na świetne brzmienie zaklęte w bardzo oryginalnej formie wydawniczej.

 

Z okazji nadchodzącej premiery kolejnego wydawnictwa postanowiliśmy w krótkiej rozmowie podpytać Marcina o nie i na ich przykładzie nakreślić kondycję polskiego niezalu, również w kontekście sprzedaży nośników fizycznych. Zapis rozmowy poniżej.

 

Daniel Kuśmierzak: Kto w UKM Records odpowiada za koncept wydawnictw? Od doboru artystów, poprzez zawartość muzyczną po okładkę i poligrafię?

Marcin „Groh” Grośkiewicz: Zazwyczaj to ja mam wizję, ale zawsze jest to konsultowane z danym artystą. Czasem też bywa tak, że artyści zupełnie nie wiedzą jak się za te wszystkie tematy zabrać – mają tylko muzykę i potrzebują pomocy i sugestii. Inni mają w głowie cały projekt i wyobrażenie, o tym jak ma wyglądać. Niezależnie od powyższych, wszystko przechodzi przeze mnie i albo jest zabijane na początku i myślimy o projekcie od nowa, albo pracujemy nad konkretną ideą wydania danego materiału. Poza tym, żyjemy w czasach, gdzie te wydawnictwa nie mogą być po prostu „zwykłe”. Ja co prawda jestem tradycjonalistą i lubię klasyczny, czarny winyl, ale zawsze miałem fioła na punkcie poligrafii, dlatego od samego początku staram się, by wydawnictwa spod szyldu UKM wyglądały ciekawie.

 

Czy w takim razie wersje limitowane się sprawdzają?

Jak najbardziej – szczególnie w dzisiejszych czasach. Zdaje sobie sprawę, że ludzie odchodzą od kupowania płyt, a w zasadzie – szerzej – od kupowania przedmiotów. Zostają więc pasjonaci, którzy w pierwszej kolejności interesują się takimi wydaniami. Można też mieć nosa i być sprawnym resellerem, co z pewnością w niektórych przypadkach się bardzo opłaca.

 

Twoja działalność wydawnicza trwa już blisko 20 lat. Jak z Twojej perspektywy kształtował się i zmieniał rynek muzyczny, zwłaszcza w kontekście sprzedaży fizycznej i podejścia słuchaczy do słuchania muzyki z takich nośników, jak CD i winyl?

Jak zaczynaliśmy w 2002 roku, to praktycznie nie było nowych polskich płyt. Nawet wydawnictwa hiphopowe były policzalne na palcach jednej ręki. Dlatego też zaczęliśmy te płyty robić, by zapełnić lukę. Na początku tej drogi nie mieliśmy jednak takiego doświadczenia, by móc stwierdzić, czy coś brzmi dobrze, czy źle. Uczyliśmy się więc na własnych błędach. Wtedy też, same winyle były istotnym elementem życia klubowego – był to podstawowy nośnik dla DJ-ów. Teraz się to zmieniło, mało komu chce się nosić ciężkie kufry z płytami. Winyle stały się bardziej atrybutem domowej biblioteczki, dlatego trzeba trochę inaczej podchodzić do tłoczenia tych płyt.

Uważasz, że boom na winyle jest przesadzony?

Rynek jest zdecydowanie przesycony. Są to trudne czasy, przede wszystkim dla małych labeli. Trudno przebić się ze swoją ofertą do ludzi. W sklepach z płytami jest mnóstwo tytułów, wobec czego ciężko natrafić na ten konkretny, wydany przez niszowy label. Wyjątkiem są wydawnictwa, wokół których jest w danym momencie większy szum i które ludzie chcą mieć.

 

Co więc może się przełożyć na sprzedaż winyla? Dobre recenzje? Przemyślana promocja? A może możliwość kupna wydawnictwa po koncertach?

Z pewnością po udanym koncercie ludzie podchodzą i pytają o płyty. Tak było w przypadku Beluga Stone w warszawskim Spatifie, gdzie po ich występie pojawiło się sporo osób chętnych do kupna albumu. Natomiast, co do ogólnej sprzedaży, myślę, że jest to zależne od danego projektu. Są wydawnictwa, gdzie ludzie bardzo angażują się w przedsprzedaży i chcą mieć płytę wcześniej niż inni. Mogą to być wydawnictwa unikalne ze względu na swój wygląd czy opakowanie. Mieliśmy niedawno taki przykład z winylem Metro, kiedy wersje kolorowe rozeszły się w moment, natomiast te „klasyczne”, czarne wciąż są dostępne w sprzedaży. Są też projekty, w których ciężko oprzeć promocję i sprzedaż nośników fizycznych o koncerty. Tak było w przypadku Portretów, gdzie mamy 8 różnych perkusistów, których ściągnięcie na koncert w tym samym czasie, stanowi nie lada wyzwanie. Ale ten projekt miał swoją wielowymiarową wyjątkowość.

Przede wszystkim jednak jesteś wydawcą i z pewnością ważnym dla ciebie jest, by na koniec być finansowo na plusie.

Racja, staram się nie dokładać. Choć jestem jednocześnie bardzo ekscentryczny w swoim działaniu, bo zdaje sobie sprawę, że te projekty nie muszą mi się niemal natychmiastowo zwrócić. Wiem, że wychodzenie na swoje przy tak niszowych wydawnictwach to długotrwały proces, rozłożony czasem na miesiące, a bywało również, że na lata.

 

Wobec tego, czy miałeś po drodze taki moment, że chciałeś zrezygnować z działalności wydawniczej i skupić się, np. tylko na graniu imprez jako DJ?

Przyznam, że nie. Za bardzo to jest ze mną i we mnie, żebym miał przestać. Aktualnie to, co może się wydarzyć, to to, że tych wydawnictw będzie wychodziło mniej. Z wieloma projektami jest bowiem dużo pracy, co potem niekoniecznie musi przekładać się na zysk. Poza samym poczuciem satysfakcji mam również świadomość tego, że to, co robimy jest ciekawe i wartościowe. Wytwórnia, od momentu kiedy powstała, zrobiła ogromny postęp. Muzycy współpracujący z UKM również poczynili znaczący progres. Sama rozpoznawalność pewnie też jest większa, ale z tym bym akurat nie szalał.

 

Warto też wspomnieć o ekspansji zagranicznej. W większości dysponujesz materiałem, którym z powodzeniem mógłby się zainteresować świat.

Od początku swojej działalności UKM było skierowane do publiczności międzynarodowej. W pewnym momencie podjąłem też decyzję, że będę wydawał, tylko i wyłącznie, polskich artystów. Dzięki temu mogę powiedzieć, że za granicą promuję również polską kulturę. Udaje się to z większymi lub mniejszymi sukcesami, zawsze jednak te kilkadziesiąt sztuk, które wysyłam do mojego dystrybutora, się sprzedaje.

A w jakich krajach sprzedaje się najwięcej katalogu UKM?

Przede wszystkim Wielka Brytania. Japonia również jest zainteresowana naszymi rzeczami, bo to jest bardzo duży i przystępny rynek, zwłaszcza w kontekście sprzedaży fizycznej. W ogóle Japonia pokazała mi, że tam nie ma ograniczeń, czego najlepszym dowodem jest release party Enveego, które zrealizowaliśmy w Tokio. To był zwariowany pomysł, który doprowadziłem do realizacji.

 

Myślisz już o setnym wydawnictwie dla UKM?

Gdzieś mi to już chodzi po głowie, z pewnością będziemy świętować ten fakt na całym świecie.

 

Trzymam kciuki i dzięki za rozmowę!

Polub lub udostępnij:

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *