Marek Biliński w wywiadzie dla WM Fono

Marek Biliński, to kultowa postać polskiej sceny muzycznej. Obok Władysława Komendarka i Józefa Skrzeka uznawany jest za jednego z pionierów rodzimej elektroniki. Szerszej publice kojarzy się przede wszystkim z utworem i teledyskiem “Ucieczka z tropiku”, który to stał się jego znakiem rozpoznawczym. Ostatnio wokół artysty znów jest głośniej, nie tylko za sprawą kolaboracji z duetem Xxanaxx, ale przede wszystkim z okazji reedycji jego debiutanckiego albumu “Ogród Króla Świtu”, który mieliśmy przyjemność tłoczyć.

Płyta została wydana w dwóch wersjach kolorystycznych – limitowana wersja audiofilska wytłoczona z bezbarwnego tworzywa naturel oraz wersja klasyczna w kolorze czarnym. Obie 180 g. Opakowanie to standardowa koperta wykończona błyszczącą folią.

To właśnie między innymi o tym wydawnictwie rozmawialiśmy ostatnio z maestro Bilińskim, a zapis pełnej dyskusji można znaleźć poniżej.

Zapraszamy do lektury i zachęcamy do przeczytania całego tekstu, gdyż na końcu czeka mała niespodzianka 😉

Daniel Kuśmierzak: Czy pamięta Pan swoje pierwsze kompozycje? Pierwsze melodie, które z głowy przeniósł Pan na instrumenty?

Marek Biliński: Przede wszystkim nie nazywałbym tego kompozycjami, bardziej były to jakieś proste dźwiękowe „układanki”. Muszę jednak przyznać, że owszem była taka piosenka, której do tej pory ani nie nagrałem, ani nigdzie nie wykonałem, ale ciągle jest w mojej głowie.  Może to jest dobry moment, żeby w końcu coś z tym zrobić (śmiech).

 

A jak wyglądało poszukiwanie własnego stylu? Czy w ogóle miał Pan już na początku takie ambicje, by wypracowywać własne, oryginalne brzmienie?

Na początku to były tak zwane wprawki… etiudy kompozytorskie. Nie można tego jeszcze nazwać szukaniem własnego stylu.

 

Pamięta Pan, kto był pierwszym recenzentem Pana twórczości?

Ale Pan mnie zaskoczył… nie pamiętam. Może mój profesor prowadzący… Chociaż to już było później kiedy grałem z zespołem HEAM. Z tego co pamiętam profesor znalazł artykuł w gazecie i… poniekąd mi pogratulował. To była taka pierwsza recenzja z jego strony, poza tym profesor mnie lubił, więc patrzył na mnie przychylniejszym okiem.

 

W którym momencie pomyślał Pan, że zespół nie jest dla Pana? Że jest Pan zbyt dużą indywidualnością, by się podporządkować innym. To w końcu bardzo odważne zrezygnować z grania w zespole i zająć się twórczością solową, i to w dodatku muzyką tak wymagającą.

Zgadza się i zdawałem sobie z tego sprawę, ale jakaś nieopisana siła wewnętrzna pchała mnie w tym kierunku. Uważałem, że nie mam wyjścia, że muszę to robić. Zresztą parę razy w życiu miałem takie przełomy, gdzie ktoś z boku by pomyślał: tak ci się fajnie układa po co kombinować, jednak czułem, że to nie jest moja droga. Nie chciałem wpadać w rutynę. Dlatego decydowałem się na takie ruchy i nie żałuję tego.

 

Muzyka klasyczna dała Panu bazę i solidny fundament do tego, co Pan tworzył już jako dojrzały artysta?

Zdecydowanie tak. Całą twórczość oparłem na muzyce klasycznej, najbardziej słychać to na pierwszej płycie „Ogród Króla Świtu”. Każda następna płyta była kolejnym etapem poznawania nowych brzmień i nowych technologii. Dzięki muzyce elektronicznej, która jest w moim wypadku instrumentalna, miałem nieskończone pole możliwości do tworzenia. Ograniczała mnie tylko moja wyobraźnia i kreatywność.

 

Czy w takim razie publikacja wspomnianej płyty była konsekwencją grania na żywo, czy wręcz odwrotnie – najpierw nagrał Pan materiał, a dopiero później wyszedł z nim Pan do ludzi?

Tak się złożyło, że w latach 80 ubiegłego wieku szkic płyty nagrałem na dwóch kasetowych  magnetofonach. Grając jeszcze w zespole Bank w wolnych chwilach rejestrowałem swoje autorskie kompozycje, które finalnie znalazły się na płycie nazwanej później „Ogród Króla Świtu”. Ówczesny manager zespołu Bank zorganizował nagranie w studio Polskiego Radia w Szczecinie, które na owe czasy było jednym z nowocześniejszych w Polsce. Tam nagrałem ślad po śladzie wszystkie utwory na album a miksowanie i zgrywanie odbyło się w Polskich Nagraniach w Warszawie.

 

A pierwsze konfrontacje tego materiału z szerszą publicznością? Pamięta Pan reakcje na koncertach?

Pierwszy koncert zagrałem w Jarocinie 11 sierpnia 1983 roku. Było to w momencie, kiedy  płyta stała się popularna. Przede mną występowały kapele rockowe i punkrockowe, gdzie publika szalała, obijała się między sobą w tak zwanym tańcu pogo, istna „Bitwa pod Grunwaldem”! Dlatego przed występem myślałem…. co ja tutaj robię? Ale wyszedłem i  zacząłem grać, skończyłem…. a tu cisza. Niemal wszyscy siedzą i słuchają. To był dla mnie szok! Zagrałem 3 bisy, przyjęli mnie jak zachodnią gwiazdę…. Występ ten dodał mi skrzydeł na dobrych parę lat.

 

Skoro te reakcje publiczności wyglądały w ten sposób, to czy można powiedzieć, że w tamtych czasach był Pan osobą rozpoznawalną?

W jakimś stopniu tak, natomiast każdy zaczął mnie rozpoznawać po publikacji klipu „Ucieczka z tropiku”. To był szał, ponieważ teledyski, jakie się wtedy pojawiały, nie były jakoś specjalnie ambitne i ciekawe. A tu kilku chłopaków – Falkiewicz, Lickiewicz, Oziewicz – pracowników TVP Szczecin wpadło na pomysł, by do muzyki, która już powstała dołożyć obraz. Szczerze mówiąc nie do końca wiedziałem jaka jest treść, niespecjalnie mnie to wtedy interesowało, byłem skupiony na muzyce. Gra na planie filmowym, naciskanie guzików, poruszanie suwaków traktowałem to drugoplanowo. Dopiero później, po montażu całości pomyślałem, że jest to coś wyjątkowego. Cytaty z różnych filmów akcji, wyskakujące samochody, pociski, wybuchy – szok! Wszystko było tak doskonale zmontowane, tak zsynchronizowane z muzyką, że nie mogłem wyjść z podziwu, że coś takiego powstało w Polsce. Niedługo po tym poszła seria artykułów w gazetach, gdzie były również moje zdjęcia, no więc ludzie zaczęli mnie rozpoznawać. Za długo to nie trwało i bardzo dobrze bo wiadomo, że człowiek chce normalnie żyć i funkcjonować.

 

„Ucieczka z tropiku” stała się Pana łatką?

Pewnie tak i nie przeszkadza mi to. Dobrze że mnie pamiętają, a kiedy po pewnym czasie kojarzą mnie z innymi utworami, to jeszcze lepiej.

 

W takim razie, jak wyglądały Pana inspiracje? Czy one były mniej więcej stałe, czy też w miarę upływu czasu szukał Pan nowych brzmień, nowych środków wyrazu i tym samym też nowych artystów, którzy w danym czasie stanowili o sile sceny muzycznej?

Nie żyję na bezludnej wyspie więc mam kontakt z tym co się dzieje w kraju i na świecie. Wszystko ma wpływ na nasze żucie, a tym samym na inspiracje… bagaż doświadczeń zarówno muzycznych jak i życiowych. Uważam, że w tym gąszczu informacji i rozwoju technologi chorobliwe podążanie za modą nie sprawdza się. Trzeba umieć znaleźć swoją własną wąską ścieżkę i podążać nią. Nie jest to wcale takie proste, ale warto.

 

Kończąc nasza rozmowę mam jeszcze pytanie o reedycje Pana debiutanckiego albumu. Co konkretnie – poza odświeżonym wyglądem okładki – się zmieniło, że warto po 36 latach wrócić do tego wydawnictwa?

Jest to nagranie przegrane z taśmy matki które odświeżyłem, dodając tylko tyle ile jest potrzebne, aby dostosować się do współczesnych systemów audio typu standard i hi-end. Płyty winylowe z lat 70 – 80 są lekko płaskie, ponieważ nie było tak doskonałych studyjnych systemów odsłuchowych, dlatego starałem się na nowo uporządkować zwłaszcza niskie częstotliwości w granicach 50 – 100 Hz, by całość brzmiała aksamitnie i ciepło. Szczególnie jest to słyszalne na gramofonach i systemach audio klasy hi-end. Chciałem jednocześnie by nagrania zachowały swoją lekkość, blask i dynamikę. Osiągnięcie takiego efektu było możliwe dzięki współpracy z firmą Nautilus, która udostępniła mi referencyjny gramofon klasy hi-end oraz z firmą WM Fono, gdzie spotkałem się ogromną życzliwością i empatią w przygotowaniu i tłoczeniu płyty za co serdecznie dziękuję.

Na koniec pragnę powiedzieć, że jest to początek kolekcji płyt winylowych, na którą będą się składać wszystkie moje płyty jakie wydałem wraz z podwójną koncertową i ostatnią premierową. Będzie to około 10 płyt winylowych, CD oraz w formie plików cyfrowych na wszystkich platformach streamingowych na świecie. Myślę, że powinny się ukazać w ciągu półtora do dwóch lat.

Dziękuję za rozmowę.

 

Obie płyty można zakupić w dobrych sklepach muzycznych oraz w oficjalnym sklepie Marka Bilińskiego.

Więcej informacji o produkcie znajdziecie na naszej stronie.

 

KONKURS!

Mamy dla Was niespodziankę w postaci winylowej reedycji “Ogrodu Króla Świtu” z odręcznym autografem Marka Bilińskiego. Co należy zrobić, aby go wygrać? To bardzo proste – wystarczy odpowiedzieć mailowo na pytanie: Po ilu latach Marek Biliński zdecydował się na reedycję swojej debiutanckiej płyty i we współpracy z jakimi firmami odbywa się to wznowione tłocznie?

Odpowiedzi należy wysyłać do soboty, 14 września, do godziny 23:59 na adres: daniel.kusmierzak@wmfono.pl

Pełny regulamin konkursu dostępny jest pod tym linkiem.

Polub lub udostępnij:

Leave a comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *